niedziela, 20 kwietnia 2014

14. Lila.

Dopiero dziś znalazłam chwilkę czasu, aby podzielić się z Wami moim szczęściem.
15.04.2014 r. o godzinie 8:20 siłami natury, po ponad 10-cio godzinnym porodzie na świat przyszedł mój największy Skarb. Liliana Helena - 3350 g i 55 cm.
Jesteśmy już w domu. Zachwycam się nią z każdą upływającą chwilą. Więcej napiszę następnym razem. Teraz uciekam. Akurat pora kąpania i karmienia. Lila cały czas chce mnie mieć w polu swojego widzenia, gdy wychodzę z pokoju, robi się niespokojna. Nie wiem skąd taka zależność. Mama mówi, że jej przejdzie. Tak samo, że nóżkę zacznie prawidłowo układać.

Oby! Dość już smutku i nieszczęść w moim życiu!

Do następnego razu - a w nim więcej szczegółów. I może pomyślę o zdjęciu, choć anonimowość była zamysłem tego bloga. Muszę przespać się ze sprawą i wtedy zobaczymy co z tego wyniknie ;)


czwartek, 10 kwietnia 2014

13. Hey.

Hey dziewczyny. Dość dawno mnie tu nie było. Stan zdrowia się pogorszył. Spędziłam sporo czasu w szpitalu. Jakoś mnie poskładali. Termin miałam na 8 kwietnia. Dziś 10ty a my nadal w dwupaku... Wariuję!

środa, 5 marca 2014

12. Niepewność.

Niepewność. Brak radości. Brak snu. Zwątpienie. Wszystko co złe, co przykre zaczyna mnie dopadać.
8 kwiecień, coraz bliżej. A ja coraz bardziej boję się przyszłości. Boję się, że nie sprawdzę się w roli matki. Że będę ze wszystkim sama. Nie mam naprawdę już siły.

czwartek, 27 lutego 2014

11. 35 tydzień = spakowana torba.

Witajcie Kochane!
Wczoraj w nocy znów nie mogłam spać, dlatego o 5 nad ranem zabrałam się za... pakowanie torby do szpitala. Zajęło mi to 1.5h, przy moich powolnych ruchach. Torba spakowana, czeka na odpowiedni moment.
Jestem już spokojniejsza. Choćby się zaczęło, nie będę musiała się martwić, że czegoś nie będę miała.
Łóżeczko jest zmontowane, czeka na Liliannkę.

Wszyscy na nią czekamy.
Jak tak pomyślę jeszcze niedawno dowiedziałam się o ciąży. Jeszcze niedawno zbliżałam się do półmetka, nie mogłam się doczekać, bo czas tak wolno mijał.  A teraz? Zostało niecałe 5 tygodni. Do terminu. Może mniej.

Powiem Wam, że oprócz bezsenności, parcia na pęcherz i bólu kręgosłupa, czuję się nieco lepiej.
Nie mam już tych momentów, w których myślę, że będę rodzić, a ból paraliżuje całe ciało i nawet odbiera rozum. Jakoś daję radę.

Wczoraj kolejna kłótnia z ojcem Lili. Czasem nerwy puszczają mi przy tym człowieku. Jeszcze bezczelnie stwierdził, że w ciąży jestem równie seksowna, co przed nią. A te 11kg - które przytyłam. Dodają mi uroku. Co za człowiek.

Przyjaciel znów pocieszał, wypłakałam się. Jak zawsze mogłam na Niego liczyć. Choć trochę egoistycznie postąpiłam. Przeze mnie spał tylko 4h. Na pewno nie wyspał się i w pracy jest półprzytomny.
Ale chciałam dobrze! Wyganiałam go, nie chciał. Dobrze mimo wszystko, że był.
Dziś jest lepiej.


środa, 19 lutego 2014

10. Wkroczyłyśmy w 34 tydzień.

Kochane...
Tyle się nasłuchałam, że ciąża to najpiękniejszy okres w życiu kobiety. I uważam, że ten ktoś po prostu przemilczał pewne sprawy. Albo po prostu nie był w ciąży.
Owszem są piękne chwile. Te w których czuję się dobrze. Takich od początku ciąży było niewiele.
Wiadomo, że ten stan prowadzi do narodzin największego Skarbu dla kobiety. Ale okupiony jest wieloma mękami. Z całą odpowiedzialnością nazwę te chwilę mękami.
Czasem nie daję sobie rady.
Wczoraj w nocy myślałam, że urodzę. Dostałam strasznych, promieniujących bóli pleców. Do tego ból brzucha, skurcze.
Ból? Nieporównywalny z niczym. Nie raz się zwijam, krzyczę, płaczę, klnę na wszystko i wszystkich. Okropny ból, burza hormonów, huśtawki nastrojów - bywam okropna, dla najbliższych. Nie wiem jakim cudem znoszą moje wahania!
W jednej chwili do rany przyłóż, do kochania i tulenia. By po kilku chwilach, dopiec, aż w pięty wejdzie.
Bolą mnie żebra od kopniaków. Tam na dole i biodra. Do tego ucisk na klatce piersiowej. Który w dużym stopniu utrudnia oddychanie.
Po prostu żyć - nie umierać.

Oczywiście są chwile kiedy czuję się znośnie, wtedy tocząc się jak kulka posprzątam, obiad ugotuję.
Są to jednak takie chwile, które można zliczyć na palcach u rąk.


Aaa i lekarka mówi, że raczej nie donoszę ciąży do planowanego terminu (8kwiecień). Mała pcha się na świat, ja źle to znoszę... Prawdopodobnie już w marcu powitamy ją na świecie... O ile nie w lutym - tego bym nie chciała. Boję się.... Niech jeszcze rośnie, rozwija się w moim brzuszku!

Boję się również tego, że te bóle które teraz mam, będą jeszcze gorsze na porodówce, czego nie wytrzymam.


Kompletuję torbę do szpitala.... Nie wiem czy już ją spakować? Czy nie za wcześnie? To jedna wielka niewiadoma. Kiedy Lilcia zdecyduje się ujrzeć świat... Kiedy zdecyduje się wyjść do mamusi... Może doradzicie? Będę wdzięczna! Póki co jestem jak tykająca bomba bez zawleczki. Do tego myśli zebrać nie potrafię. Udanego popołudnia dla Was. Buziaki!

poniedziałek, 17 lutego 2014

9. 33 tc i 5dc.

Byłam dziś u ginekolożki. Liliannka waży 2110g. Rośnie jak na drożdżach. Czy aby nie jest za duża? Lekarka powiedziała, że rozwija się prawidłowo i jej waga jest w normie. Ale ja i tak za bardzo wszystkim się przejmuję.
Coraz częściej brakuje mi oddechu, ściska mnie w klatce piersiowej. I coraz bardziej boję się porodu.
Mam tak beznadziejne sny, że lepiej w ogóle nie spać... niż później przez pół dnia być w podłym nastroju i przeżywać jak mrówka okres.










Mamy te dwa ostatnie komplety pościeli dla Lilki. Doradźcie Kochane który jeszcze wybrać? Nie mogę się zdecydować :)

sobota, 15 lutego 2014

8. To chyba ze mną coś nie tak.

Tak naprawdę chyba sama sobie życie utrudniam. Dałam się wczoraj wyciągnąć na kolację 'walentynkową' - Lilkowemu tacie. Dostałam piękny bukiet róż, bransoletkę z Apartu. Gdy przyjaciel siedział sam bo nie chciałam się z Nim widzieć. Złamał się gdy mu o tym powiedziałam.
Zraniłam.
Im bardziej angażuje się w relacje ze mną ja wrzucam wsteczny.
Chodząca beznadziejność ze mnie.


Jestem taaaaka zmęczona po całym tygodniu. I fizycznie i psychicznie.

piątek, 7 lutego 2014

7. Lilkowy tata.

Wiele razy mnie zranił. Teraz nie potrafię dać mu szansy. Chociaż się stara. Chce dbać o mnie. O Lilkę. Nie jest to jednak proste. Nie wiem czym spowodowana jest jego metamorfoza. Czy to znów poza jaką przyjął. Nie wiem na ile intencje ma szczere. Czy w ogóle takimi są.
Jestem naiwna, za dobra. Bardzo wszystko przeżywam. Biorę do siebie. Dlatego nie mogłam nigdy do końca cieszyć się z macierzyństwa. Jeśli był spokój, cisza... to niestety tylko przed burzą.
Znamy się od dawna, przyjaźniliśmy się, spotykaliśmy. Byliśmy razem. Kilka złych wyborów. I zaszłam w ciążę... Za szybko.
Wtedy myślałam, że nie zaakceptuję tego co się stało. Nie chciałam tej ciąży. Byłam w szoku. Przepłakałam wiele dni i nocy. Teraz wiem, że jest najlepszym co mi się przytrafiło. Będę mamą. Już niebawem. To cud. A nie każda kobieta ma taką możliwość.
Jednak by zrozumieć, potrzebowałam czasu. Jakichś 3-4 miesięcy.
By wyzbyć się żalu. Którego chyba nigdy do końca się nie wyzbędę.
Zadra pozostanie.

Regularnie dzwoni. Czasem napisze. Przyjeżdża. Niejednokrotnie bez uprzedzenia. Wie, że nie pozwoliłabym przyjechać. Przywozi rzeczy dla małej. Chce mnie 'rozpieszczać'. Ale nie zagłaska mnie jakimiś prezentami. I nagłą troską.

Jakiś czas temu podczas ostrej kłótni, wypalił, że zabierze mi małą. Wbiło mnie w fotel. Myślałam, że go rozszarpię. Gdybym tylko miała siłę!
Potem przepraszał, że go poniosły nerwy. Że do tego stopnia podniosłam mu ciśnienie, że nie wytrzymał.
A chodziło tylko o to, że nie chcę by mała miała na imię Oliwia (choć ładne!).
Bo po prostu nie czuję tego. Nie pasuje do Niej to imię. Z resztą kilka moich koleżanek ma Oliwki. Nie chciałam by w przedszkolu, szkole. Moja córcia była jedną z kolejnych Oliwek, Julek.
Dlatego tak bardzo spodobało mi się imię Lilianna. Pasuje mi do mojej Maleńkiej. Taki instynkt mi to podpowiada.
Lilianna Helena. Tak będzie nazywała się moje córeczka. A jej ojciec - niech sobie myśli co chce.
Chcę by miała z Nim kontakt, by miała ojca. Ale nie będę z Nim. Nawet dla Jej dobra. Nie jestem w stanie. Nie chcę się męczyć. Nie chcę by ona widziała jak się męczę.
Stworzę jej szczęśliwe dzieciństwo. Zrobię wszystko by tak było.

Mam wspaniałego przyjaciela. Gdyby nie on, nie wiem czy dałabym radę. Chce być przy Nas...
Poznałam go rok temu. Potem zaszłam w ciążę. A on czeka na mnie cały czas.
Akceptuje, że jestem w ciąży. Z kimś innym.
Chce byśmy stworzyli rodzinę. Czeka na narodziny Lilki. Planuje już brać urlop, żeby być ze mną podczas porodu. Nie wierzę, że istnieją tacy ludzie?! Pokochał jak swoją. Choć jeszcze się nie urodziła.
Pokochał mnie w dwupaku. I znosi dzielnie humory. Znosi to, że widuję się z ojcem Małej.

Ja nie chcę się wiązać. Póki co. Chcę by był tak jak teraz, blisko. Ale nie chcę popełnić kolejnego błędu. Chcę mieć pewność. Jestem odpowiedzialna nie tylko za siebie. Jestem odpowiedzialna za malutką istotkę. Która jest najważniejsza! I to jej dobro stawiam na piedestale...

czwartek, 6 lutego 2014

6. Słowo na czwartek.

Dziś jest koszmarnie. Pół nocy, cały dzień zmagam się z wymiotami. Nie wiem czym są spowodowane. Już nie mam sił. Wszystko mnie boli. Jeśli nie będzie poprawy po lekach, które lekarz mi przepisał, będę musiała chyba jechać do szpitala.
Ciągle pod górkę!!!

Ręce póki co mniej drętwieją. Ale nadal to paskudne uczucie doskwiera.



Lilka, moje Ty Maleństwo. Mama już nie może się Ciebie doczekać.
Jeszcze niecałe 2 miesiące do porodu. Tylko lub aż.

poniedziałek, 3 lutego 2014

5. Trochę...

Trochę się martwię, od kilku dni nagminnie drętwieją mi ręce. Z początku budziłam się w nocy z okropnym zdrętwieniem. Miałam nawet wyobrażenie, że ręce mi usychają. Czucie wracało dopiero po kilku lub też kilkunastu minutach. Co nigdy w takim stopniu mi nie doskwierało.
Teraz sprawa stała się bardziej zaawansowana. Siedząc w pracy. W domu. Nie używając nawet rąk - one i tak drętwieją. Nie są to sytuacje sporadyczne, one stają się niemalże regułą, każdego dnia.

Powiedzcie mi, czy któraś z Was tak miała w ciąży? Lub w ogóle? Mam się zacząć martwić?
W sumie to i tak się martwię - nie fajnie, coraz częściej tracić czucie, raz w jednej ręce, potem w drugiej. Albo obydwu na raz.


Odpowiadając na Wasze pytania...
... drugie bijące we mnie serduszko, będzie miało na imię Lilianna.

Odliczam dni do terminu porodu.
Nie mogę się doczekać, tego małego łobuza, co mi tak nie raz dokucza! ;)

czwartek, 30 stycznia 2014

4. Na dziś.

Witajcie, na wstępie od razu napiszę, że jest lepiej. Mamusia już w domu. Dostała leki. Diagnozę tylko na podstawie badania krwi - zapalenie żołądka(chore?!). Nasza służba zdrowia jest chora!Na szczęście jej lekarz prowadzący z przychodni jest człowiekiem o zdrowych zmysłach.
Oby tylko jej pomógł. Mam nadzieję. Sama do niego chodzę. Niejednokrotnie skórę uratował.
Jestem nieco spokojniejsza.

Moja Maleńka urządziła sobie z mojego brzucha jakiś ring bokserski - dosłownie. Dziś już od kilku godzin daje mi nieźle popalić. Ale KOCHAM nawet te kopniaki, to rozpychanie, rozciąganie. Kocham moją córeczkę prześliczną.

Zajęcia w szkole rodzenia też za mną. Mam mieszane uczucia. Radość, entuzjazm pomieszany z niepewnością, strachem.

Z czasem napiszę Wam więcej szczegółów. O mnie. Moim życiu. O ojcu Maleńkiej. Jakoś nie mogę się zebrać w sobie, by, aż tak się uzewnętrznić.
Z resztą sama mam w sobie tyle emocji, że nawet nie wiem od czego zacząć.

Najpierw przepełnia mnie szczęście, miłość... by potem mieć wszystkiego dosyć. By wtulić się w poduszkę i płakać jak dziecko.

Wiecie co? Noszę pod sercem największy Skarb. Zawsze marzyłam o dziecku. Doceniam każdą chwilę macierzyństwa. Jeszcze nie ma jej na świecie a wiem, że oddałabym za nią życie. Gdyby była potrzeba. Ale mimo to, jest mi tak źle w życiu... Tak trudno wstawać rano, stawiać czoła życia. Staram się coś robić, by nie myśleć. Tyle, że się nie da. Nie może być tak jakbym chciała, smutek przepełnia moją duszę... W oczach też go widać.

wtorek, 28 stycznia 2014

3. Dla mnie to dramat.

Miało być dziś o czymś innym. Miało być z pozytywnym akcentem. Miało być o łóżeczkach i kompletach pościeli dla mojej Maleńkiej. Ale życie jak zwykle kopie po dupie. Za wiele tego wszystkiego. Najpierw dostałam w pracy okropnego bólu brzucha. Po trzech godzinach nie wytrzymałam. Musiałam szybko jechać do lekarza. Dopiero po wizycie u niego, wszystko się unormowało.
Jakby tego było mało, niedawno moją mamę zabrano do szpitala. Do tego musiało dojść. Od 3 tygodni źle się czuła. Tłumaczyłam jej, żeby zadbała o siebie, poszła do lekarza. Chciałam ją nawet ,,na siłę'' zabrać. Cały czas była nieugięta. Bała się gastroskopii. Mówiła, że drugi raz już nie połknie rurki z kamerą. A problemy z brzuchem, żołądkiem rosły w siłę.

Miałam odpoczywać. Nie denerwować się. A tak bardzo się o mamę martwię.
Nie umiem opanować łez.

niedziela, 26 stycznia 2014

2. Pogoń - i co dalej?

Jestem w nieustannym biegu. Nadal pracuję - chcę jak najdłużej wytrzymać. Jeśli dobrze pójdzie będę pracować do końca lutego, a może nawet jeszcze trochę w marcu. Na ile stan zdrowia mi pozwoli. Odkładam pieniążki na specjalnym koncie, dla mojego dzieciątka. By niczego jej nie brakowało. Po pracy, w której spędzam standardowe 8h, wracam do domu. Trzeba coś zjeść (znów, w końcu mam dni, kiedy wiecznie głodna chodzę :P), odpocząć i siadam do pisania pracy magisterskiej. Chciałabym napisać ją jeszcze przed porodem. Ale zobaczymy jak to będzie.
Cóż więcej? Za tydzień rozpoczyna się sesja na uczelni, pasowałoby zacząć się uczyć. Żeby zbyt wiele energii na to później nie tracić.
Można powiedzieć, że dużo mam na głowie, żyję trochę w biegu. Ale dbam o siebie i moją córeczkę. Nie przeceniam swoich sił. Nie przemęczam się. Robię to wszystko bo mogę, bo jeszcze jestem w stanie. Jeśli czuję się źle, po prostu stopuję.
Czułam się znacznie gorzej w I trymestrze. Teraz jest zupełnie inaczej. Nie ma porównania.
Chciałabym przed porodem, przed kwietniem. Zamknąć sprawy uczelniane. By w 100% skupić się na mojej Kruszynce. Potem tylko obrona w czerwcu i nic więcej mnie nie interesuje. Chociaż wiadomo nic na siłę. Zawsze mogę obronić się w lipcu lub wrześniu. Jeśli nie dałabym rady. Są rzeczy ważne i ważniejsze.
Oprócz kilku dolegliwości w ostatnim czasie czuję się dość dobrze. Chyba najgorsze są huśtawki nastrojów, krwi bliskim napsuję! ;))
Pojawia się także ból żeber, kręgosłupa. Czasem stopy mam spuchnięte, dosłownie jak dwa balony. I piersi - to istna bolączka!
Dziś wskoczyłam na wagę, ważę już 61kg. 11kg na plusie. Moja córeczka rośnie jak na drożdżach. Dlatego zaczynam bać się porodu, że nie dam rady urodzić jeśli będzie zbyt duża.
Ja gdy się urodziłam ważyłam 4kg (chwała mojej mamie za to, że dzielnie urodziła takiego klocka!)
Ojciec mojego dziecka ważył niecałe 3kg. Także może waga Malutkiej jakoś się wypośrodkuje. Błagam, proszę! ;)

czwartek, 23 stycznia 2014

1. Nie mogę w to uwierzyć.

Czas tak szybko mija. Jak tak wczoraj wspominałam, jeszcze niedawno, dowiedziałam się, że noszę pod sercem nowe życie. Jeszcze niedawno brzuszek zrobił się taki, jakbym dobrze pojadła. Jeszcze niedawno zmagałam się z objawami. Najbardziej z ponad 4 miesięcznymi mdłościami i wymiotami.
A teraz jestem już w 30tc i 2dc. Wyglądam jakbym połknęła piłkę lekarską :) Mam 10kg na plusie, szybko się męczę. Chociaż podobno i tak wyglądam szczuplutko, jak to ludzie określają.
Nocne wstawanie do kibelka staje się już rytuałem. Kopniaki mojego dzieciątka już nie smyrają, są coraz silniejsze. Sprawiają nawet delikatny ból. Ale uwielbiam ten 'ból'. Już tak bardzo nie mogę się jej doczekać. I początku kwietnia kiedy przyjdzie na świat. Obaw jest ogrom. Pojawiają się koszmary nocne i coraz większy strach związany z porodem. Po pierwsze z bólem. Po drugie z tym czy wszystko pójdzie dobrze. Ale fakt, że moje 1390g szczęście, niebawem przyjdzie na świat, będę mogła ją przytulić, pocałować - wszystkie niedogodności rekompensuje.